Przez lata wyobrażałam sobie dzień, gdy będę redagować ten wpis. Marzyłam o tym, by w końcu z lekkim sercem usiąść przy biurku, i przelać na 'papier’ naszą wizową historię. Oznaczałoby to, że pewien etap za nami. Czekałam na to dzień w dzień od jesieni 2012. Jest rok 2018.

…..

Poniżej opis naszej batalii, którą toczyliśmy przez 6 lat, a na końcu podgląd drugiego odcinka naszego podcastu, w którym komentujemy cały ten ambarans!

…..

Odkąd Donald Trump został prezydentem, wizy w USA stały się głośnym i kontrowersyjnym tematem. Że niesprawiedliwe, że okrutne, że teraz takie trudne, że nielogiczne. Tymczasem, wizy biznesowe od dziesiątek lat są niesprawiedliwe, piekielnie trudne i nielogiczne.

Gdy ktoś mówi mi teraz – “No, przynajmniej nie mieliście tak trudno, bo jesteście europejczykami”, opadają mi ręce. Domyślam się, że wynika to z wiadomości w mediach, w których wciąż słychać o zaostrzeniach wizowych wobec Meksykanów i muzułmanów. Tymczasem wyjaśniam, że te słynne kontrowersyjne szaostrzenia związane z krajem pochodzenia dotyczą tylko wiz rodzinnych. Nie mają związku z biznesowymi. A te owszem, są rozpatrywane jeszcze bardziej restrykcyjnie, ale dla wszystkich. Bez względu na pochodzenie.

Naszą wizową drogę można by określić jako tę “hard way”, tj. bez oferty pracy, bez tzw. sponsora – czyli firmy, ktora by nas miała zatrudnić i wystąpić dla nas o wizę – i bez opcji na wizę rodzinną. Nie mieliśmy wyjścia, nikt nas do USA nie zapraszał. To, co mieliśmy zaś, to doświadczenie biznesowe i artystyczne w Polsce (produkcja filmów reklamowych), wielką motywację i orientację na cel.

Czy coś się da z nas ulepić? Czy jest jakaś droga wizowa? Czy jak my założymy firmę, to będziemy kwalifikowali się do wizy? Pytań mieliśmy setki i szukaliśmy kogoś, kto nam pomoże na nie odpowiedzieć.

…..

Pierwsze telefony do poleconej polskiej prawniczki – pudło. Twierdzi, że nie widzi drogi. Specjalizuje się w wizach rodzinnych, to może się nie zna – pomyślałam. Drugi telefon do drugiego prawnika z San Francisco – też nie dostrzega żadnej drogi dla nas. Zaznaczam, że obie konsultacje byłī płatne. Prawnicy liczą sobie ok $250 za 60 minut rozmowy. Dodatkowo, wyzwaniem były rozmowy przez telefon. Byliśmy nowi w USA. Nie dość, że znaczna część amerykańskiego słownictwa była nam kompletnie obca, to jeszcze te prawnicze terminy! Podczas wielu rozmów staraliśmy się być razem, dzieliliśmy się słuchawkami, jedno z nas rozmawiało, drugie robiło notatki, a potem wspólnie analizowaliśmy całość.

Kolejny telefon do poleconego prawnika z Nowego Jorku od wiz biznesowych. Słyszymy: “Ciężki przypadek, któreś z Was musiałoby być zatrudnione przez dobrze rozwiniętą firmę w USA i obie strony musiałyby spełniać konkretne warunki”. Nie znaliśmy żadnych przedsiębiorców, nie chcieliśmy na siłę zatrudniać się u kogoś obcego i być zależnymi. Chcieliśmy robić własne filmy, reklamy. Poznawaliśmy jedynie właścicieli małych firm – innych filmowców, którzy nie kwalifikowali się do sponsorowania wizy H1-B (czyli wystąpienia o nią i niejako poręczenia) o której wspominał prawnik z NYC.

Po kilku tygodniach trafiliśmy do firmy z San Francisco, która jedyną szansę widziała w wizie E-2, tzw. “inwestycyjnej”. Według nich polegałaby na tym, że zainwestujemy kilkadziesiąt tysięcy dolarów w nową, własną firmę w USA produkującą reklamy. “Ale my nie mamy kilkudziesięciu tys. zielonych na coś takiego!” – odparliśmy. “Liczy się nie tylko gotówka, ale także sprzęt firmowy. Oprócz inwestycji potrzebujecie także dobry biznes plan, z którym wróćcie do nas”. Opłata za konsultację, $2000 zaliczki i jazda.

Biznes plan… uhm. Jak się pisze amerykański biznes plan? Toż to kilka tygodni intensywnej pracy nad samym planem. Nie mamy na to czasu. Dajemy ogłoszenie na Craigslist. Z jakiegoś powodu (pewnie ceny ;) wybieramy jak się okazuje leśnego ludka z Santa Cruz [boszz, przecież my byliśmy jak dzieci we mgle!]. Odwiedzamy go kilka razy. Mieszka w zawalonym gratami mieszkaniu w pobliżu oceanu. Ale – jest Amerykaninem, wydaje się, że wie o czym mówi. Zaproponował rozdziały i ogólny zarys.

Mija miesiąc, co kilka dni kontakt z biurem prawniczym, biznes plan napisany, inwestycja rozliczona. Wszystkie polskie papiery związane z przeniesieniem / inwestycją są odgrzebywane i szykowane do tłumaczenia. Ale… biuro prawnicze milczy. Czas leci. Dobijamy się. Przychodzi e-mail: “Po głębszej analizie stwierdzamy, że jednak nie jest to wystarczająco mocna sprawa na wizę E-2. Nie widzimy wyraźnych szans na jej otrzymanie i…” …i ogólnie spadajcie na drzewo i powodzenia. Nie wierzyliśmy własnym oczom. Zrobiło się nam zimno i gorąco na raz. Biuro prawnicze olewa nas po prawie dwóch miesiącach współpracy? Za dwa kolejne miesiące kończy nam się wiza turystyczna i co?

Oddali nam część zaliczki, zmarnowali pieniądze i cenny czas. Czyli wiza E-2 się nie nadaje? Znali wszystkie dane, cała praca polegała tylko na ich zebraniu do kupy.

Otrzepujemy się, pozostało nam tylko szukać kolejnego prawnika, kolejnej drogi.

…..

Ktoś gdzieś na FB wspomniał Kubie, że jest filmowcem i że dostał wizę O-1 – Extraordinary Ability Skills Visa. Przyznaje się ją osobom o specjalnych osiągnięciach artystycznych, sportowych, naukowych lub biznesowych na tle narodowym lub międzynarodowym. “A to coś nowego”. Szperamy, i fakt! Może nie jest to wypisz wymaluj prosty scenariusz, ale gdyby dobrze opisać Kuby filmowe projekty z Polski, to może, może…

Czemu Ci poprzedni prawnicy nic o tym nie wspomnieli wiedząc, co robiliśmy w Polsce?!

Szukamy prawnika od wiz O-1. Pewnie najlepiej z Los Angeles, takich musi tam być na pęczki. Nie ma mowy tym razem, byśmy zapłacili za konsultację. To my będziemy przesłuchiwać prawników, nie oni nas. Kilka rozmów, i wybraliśmy Sunita. $4000 za cały wniosek. Powiedział, że Kuba ma mocny case i że jeśli się zepniemy, to zdążymy w 2 miesiące. Zależało nam na wysłaniu wniosku jeszcze będąc w USA, tak, żeby w razie odmowy mieć szanse na odwołanie się i ciągły pobyt tutaj, czyli technicznie byłaby to zmiana statusu wizowego, a nie wiza. W międzyczasie poszerzalibyśmy kontakty, poznawalibyśmy rynek i branżę. W naszym mniemaniu klamka zapadła. Trzeba było to ogarnąć.

Zobacz też: Czym różni się amerykańska wiza od statusu wizowego?

Pojechaliśmy do LA, by spotkać się z Sunitem. W jednym z wieżowców w centrum LA wita nas młody, niewysoki Hindus w zadużym garniturze. Wygląda śmiesznie, ale brzmi, jakby wiedział co mówi. Miał niezwykle spokojny ton głosu czego zdecydowanie było nam trzeba.

No dobra… jakie mamy wyjście?

Lecimy z wizą O-1 dla Kuby. Jednak pomimo, że Sunit na e-maile odpowiada o każdej porze dnia i na temat, okazuje się, że w dwa miesiące się nie wyrobimy. Lepiej przyłożyć się i poświęcić więcej czasu na zebranie dokumentów. Wiza turystyczna się kończy, wracamy do Polski, odpoczywamy finansowo i psychicznie i pracujemy dalej nad wnioskiem. Od groma pracy, niemalże codziennie po kilka godzin. Rozmowy Skype z Sunitem wieczorami polskiego czasu to norma. Kilkanaście listów rekomendacyjnych od polskich ekspertów filmowych, od telewizji, aż w końcu – nie do wiary – od samej Agnieszki Holland! Odpowiedziała pozytywnie na naszą prośbę o poparcie wniosku. Komunikacja z Panią Holland należała do najprzyjemniejszych, a i pewnie najlepiej rozumiała nasz ból i wysiłek. Wiele innych osób z branży bało się podpisać nam rekomendację. Nie chcieli mieć do czynienia z amerykańskim urzędem imigracyjnym…

Po czterech miesiącach pobytu w Polsce wniosek jest gotowy. Sunit wysyła go w trybie przyspieszonym, co kosztuje dodatkowe $1,500. W innym wypadku czekalibyśmy na decyzję nawet pół roku.

Po dwóch tygodniach przychodzi pismo, że urząd potrzebuje więcej dowodów. Nie uznają ekspertyzy przedstawionej w listach rekomendacyjnych, tj. autorzy listów nie są wystarczająco wykwalifikowani. Jak to? Nominowana do Oskara Agnieszka Holland nie jest wystarczającym ekspertem? A telewizje, instytucje, inni filmowcy? Zakwestionowano także parę innych dowodów. Uzupełniamy, aktualizujemy.

Tymczasem zbliża się czas koncertów Depeche Mode w USA, na które mamy dawno kupione bilety. Nie odpuszczę koncertów, lecimy znów do USA jako turyści.

W USA wysyłamy odpowiedź na wątpliwości urzędu i wyrywamy włosy z głowy. A co jeśli nam odmówią? Codziennie z duszą na ramieniu sprawdzamy status w systemie online.

No i przecież, jest odmowa………………

Jesteśmy nieźle podłamani. Oznacza to, że znów zostaje nam tylko kilka miesięcy na wizie turystycznej. Nie mówiąc o tym, że ciągle topimy w to kasę. Ehh….

Część argumentów wciąż nie przekonała urzędników. Sunit rozkłada ręce. Tyle czasu, tyle pracy. To już prawie rok, odkąd pracujemy nad tym non stop. I co teraz?

No przecież musi być sposób! Może to Sunit wcale nie jest dobry? Rzecz jasna, nie poddajemy się. W panice szukamy kolejnego prawnika. Poznaliśmy już trochę osób w San Francisco, dostajemy namiary na polskie biuro prawnicze w SF. Pada nowa(!) diagnoza, że skoro mamy firmę w Polsce, to przecież można spróbować z wizą L-1 – dla managerów, którzy są przenoszeni do USA by otworzyć nowy oddział firmy. Coś takiego! No przecież! Brzmi logicznie. Pojawia się tradycyjne już pytanie: czemu nam nikt wcześniej o tym nie powiedział???

Zaczynamy pracować nad podstawami do wniosku L-1. W międzyczasie przychodzi kopia odmowej decyzji o wniosek O-1. Nie wierzymy własnym oczom. Odmowa dotyczy wielu więcej aspektów, niż powiedział nam Sunit. Zwyczajnie zataił przed nami część argumentacji urzędu imigracyjnego! Na logikę stwierdzamy, że niektóre podważenia możemy z łatwością odeprzeć. Dlaczego Sunit nam o nich nie chciał powiedzieć? I czy nie wiedział, że dostaniemy własną kopię?

Dzwonię do Sunita, mieszam go z błotem oskarżając o oszustwo. Broni się twierdząc, że i tak by to nic nie zmieniło, ale natychmiast zgadza się za darmo pracować nad dalszym poprawianiem wniosku i wysłać go raz jeszcze. Tym razem to ja doskonale wiedziałam, jak trzeba go poprawić. Sunit wdraża poprawki, wszystko zaczyna się kleić. Po miesiącu dostajemy akceptację na O-1! Ryczę jak bóbr cały wieczór.

…..

Zmianę statusu na O-1 dostajemy na dwa lata. Nie możemy co prawda wyjeżdżać z USA, bo to tylko zmiana statusu a nie wiza w paszporcie, ale daje nam to mnóstwo czasu na rozwój i szukanie kolejnej drogi. Kuba wchodzi w partnerstwo z innym filmowcem. Możemy spokojnie mieszkać w USA.

W międzyczasie kiełkuje mój pomysł na aplikację mobilną – komunikator Spray. Pomysł zyskuje entuzjazm w Dolinie Krzemowej, dobieramy wspólnika, obmyślamy koncept, zakładamy spółkę. Pojawia się jedno “ale”. Żeby w tej spółce pracować, musimy mieć inną wizę! Ha, a jakże! Status wizowy O-1 zakładał innego rodzaju działalność i to tylko przez Kubę. Nie nadawał się na Spray. Jeezz……

W międzyczasie sprawdzamy wyniki loterii wizowej. Nie zostajemy wylosowani. Za to minimum kilkanaście osób pisze do nas z pytaniem, co mają ze sobą zrobić, bo wylosowali zielone karty i nie wiedzą, czy to dobra decyzja o wyprowadzce. A mi znowu opadają ręce.

…..

Już 6 miesięcy po otrzymaniu O-1, zaczynamy prace nad E-2 – wizą inwestycyjną (o ironio).

Tym razem Spray książkowo spełnia warunki na E-2, więc nie ma specjalnie stresu. Jest inwestycja od inwestorów (nie trzeba inwestować własnych pieniędzy), zatrudnianie amerykańskich pracowników, biuro, itd. Posiadacz wizy mógłby pracować tylko w Spray, a małżonek – wszędzie. Dobry hit. Wystarczy więc, jeśli wiza będzie na jednego z nas. Pada na Kubę.

Poza tym przy właściwej wizie E-2 w paszporcie moglibyśmy podróżować. Minusem jest fakt, że E-2 byłaby na rok (na taki okres jest przyznawna Polakom. Inne kraje mają 2-3 lata). Potem przez kolejny rok można być w USA, ale wiza wygasa w paszporcie i nie wjedzie się na niej z powrotem bez ponownej aplikacji. Trudno – jest to jedyna opcja, jeśli chcemy rozwijać Spray.

Do wizy tej, z polecenia naszego doradcy inwestycyjnego, zatrudniamy kolejne biuro z San Francisco. W porównaniu do udręki z poprzednimi wnioskami, mamy poczucie, że to pikuś. Wszystkie dokumenty mamy jak na tacy i to po angielsku.

Aplikację przygotowujemy w 2 miesiące, czas ją składać. Wspólnik pierwszy leci do Warszawy na rozmowę w ambasadzie. Z tego co mówi, dostaje E-2 w 5 minut.

Styczeń 2015. Lecimy my. Pierwsza wizyta w Polsce od 2013 roku. Przy okazji w Warszawie ogarniamy biuro dla polskiego teamu Spray oraz odwiedzamy studio Dzień Dobry TVN. Idziemy do ambasady, a tam… Pani konsul ma wątpliwości, czy wiza się Kubie należy. Potrzebuje do 7 dni na zastanowienie się i podjęcie decyzji. Nie mieści nam się to w głowie! Ja prawie mdleję.

Codziennie po kilka razy z duszą na ramieniu zaglądamy do systemu online, by sprawdzić status. Przecież przylecieliśmy do Polski na 10 dni, a teraz co? Niewiadomo, czy będziemy mogli wrócić do USA? Po trzech dniach psychicznej udręki prawdzamy w systemie – są. Przyznane! O Matyldo. Wracamy do USA zgodnie z planem.

Tymczasem mija niecały rok, a sprawy w Spray nie idą zgodnie z planem. O całej historii pisałam tutaj. Szkoda biznesu i zmarnowanego potencjału, ale no cóż – lajf is taf. Przeszliśmy szkołę życia w Dolinie Krzemowej. Wkrótce, zainspirowana obrotem spraw startuję z talk show Valley Talks. Zaczynam też pracę w Apple, a Kuba natychmiast rozkręca nowy startup UnStock. Jest jeden duży kłopot, pewnie już domyślacie się jaki.. Potrzebna jest nowa wiza (wink wink)! Przy okazji – w loterii wizowej znów nie mieliśmy szczęścia. Znów dostaję pytania od innych o to co zrobić ze swoim życiem, bo wylosowali.

Apple mi wizy nie da, za to UnStock szybciutko nabiera watru w żagle. Inwestycja z Polski, pracownicy, znów wszystko wygląda książkowo. Kuba pracuje nad aplikacją z tym samym biurem, co przy Spray, bo w końcu poszło okej. Po ok pół roku jest już przy końcówce prac. W międzyczasie ja z Apple przechodzę do Netflix.

Nagle… mamy istne de ja vu. Prawnik imigracyjny na jednym ze spotkań mówi, że jednak się nie da. Najlepiej, jeśli wrócimy do Polski i stamtąd będziemy ubiegać się o coś w rodzaju wizy studenckiej czy innego czorta. WTF??? $5,000 zaliczki wpłacone, czas się wydłużał z jego winy, a teraz słyszymy, że niby znowu beznadziejny przypadek? Chyba skecz.

Mieszkamy w USA już ponad trzy lata, wynajmujemy ten sam dom od dwóch lat, ja pracuję w Netflixie, Kubie rośnie startup, moja mama mieszka 10 minut od nas, a niby nie ma dla nas szansy i mamy się pakować???

Aha – minął już kolejny rok, loteria wizowa znów nietrafiona jakby co. Ucieka nam znowu czas!

Ze łzami w oczach dzwonię do jedynego kontaktu jaki nam pozostał – polskiego prawnika z Nowego Jorku błagajac, żeby wziął naszą sprawę w swoje ręce. On ze stoickim spokojem mówi, że nie ma problemu. Początkowo pracujemy nad zmianą statusu Kuby na E-2 w UnStocku. Znów, to jest ten rodzaj pozwolenia na pobyt, gdy nie musimy lecieć do Polski, a staramy się o przedłużenie legalnego pobytu w USA.

I co? Gucio. Przychodzi list, że jest odmowa i że mamy 14 dni na opuszczenie USA. Nie wierzymy własnym oczom, choć w sumie przestaje mnie już cokolwiek dziwić. Włączam survival mode i myślę tylko o tym, by przeżyć kolejny dzień.

…..

Następny krok to wylot do Polski, złożenie podobnej aplikacji w ambasadzie USA w Polsce i ubieganie się o właściwą wizę. Wnioski o zmianę statusu są rozpatrywane przez inne biuro niż te o wizę składane w ambasadach, więc jest szansa, że w ambasadzie rozpatrzą go pozytywnie, choć oczywiście nie ma gwarancji.

Jeśli nie dostaniemy wizy w Polsce, zajmie nam kolejne kilka miesięcy by aplikować znowu. Wypowiadamy wynajem domu, sprzedajemy meble, wynajmujemy pomieszczenie do przechowania pozostałych rzeczy. Wyprowadzamy się, bo jakie mamy wyjście? Jeśli utkniemy w Polsce na pół roku, to nie będzie jak pozbyć się kosztów mieszkania.

Przylatujemy do Polski w lutym 2017. To ten przyjazd, gdy po raz pierwszy organizowaliśmy spotkanie z czytelnikami bloga. Nie wiedzieliśmy wtedy jeszcze, jak nam pójdzie w ambasadzie. Dzień Dobry TVN znów proponuje wizytę w studio, jednak niestety zgrywa się ona z godziną wizyty w ambasadzie.

Z duszą na ramieniu idziemy na rozmowę. Przyjmuje nas Daniel Gedacht, słynący jako właściciel dyplomatycznego malucha. Na starcie chwalę go za wesołą, różową marynarkę i przyznaję, że na tą samą godzinę miałam zaproszenie do DDTVN. Na co Pan Daniel reaguje, że też był niedawno w DDTVN i tak żeśmy sobie o telewizji pogadali. To o telewizji, to o blogu, aż na końcu P. Daniel powiedział, że 'ah właśnie – oczywiście wiza przyznana’. O! Co za ulga. Cisną się łzy do oczu, bo w końcu trochę żeśmy na to czekali.

Świetnie zatem, możemy wracać. Znów będziemy szukać mieszkania, kupować meble. Ale teraz to czysta przyjemność! Początkowo szokuje nas gigantyczny wzrost cen mieszkań. Ok $1000 więcej miesięcznie, niż jeszcze 3 miesiące temu. Fuksem znaleźliśmy cudowne mieszkanie na wzgórzach. Zaczynamy jak nowo narodzeni. Ja kontynuuję Valley Talks i wracam do korzeni zajmując się produkcją filmów reklamowych dla startupów, a tymczasem UnStock dostaje oferty akwizycji.

Jednocześnie dzieje się coś jeszcze – przygotowujemy nową wizową aplikację!

…..

Okazuje się coś, czego spodziewaliśmy się najmniej. Valley Talks i wszystko z tym związane tj. wywiady do prasy, wystąpienia na konferencjach, bycie jurorem w Dolinie Krzemowej – czyli wszystko to, co działo się przez ostatnie 2 lata, prawdopodobnie spełnia warunki na zieloną kartę! No w życiu bym sobie tego nie wymyśliła! Do tego moja rola w Netflix, w której nadzorowałam to, czy i kiedy polska wersja językowa Netflixa jest gotowa na launch w Polsce, spełniała kolejne duże kryterium.

Dodam, że zielona karta pozwala na status imigranta, swobodną pracę i podróżowanie. Po 5 latach można składać wniosek o obywatelstwo.

Dostaliśmy polecenie na specjalistę od tych wiz z Miami. Potwierdza on tezę, że będzie to mocna aplikacja w kategorii EB-1 – Employment-Based Immigration, w której nie potrzeba pracodawcy ani sponsora. Mówi się o niej 'Emmie Award in Immigration’. Brzmi niebagatelnie, ale i sama aplikacja, to nie byle dokument. To kilkusetstronicowa książka na temat swoich osiągnieć z ostatnich lat. Niemalże doktorat na swój temat! Tym razem zatem robimy petycję wizową na mnie.

Daje nam to nadzieję na zieloną kartę i tym samym kręci nam się w głowie na myśl, że coś, co niechcący zaczęłam jako hobby, z pasji, na dobre rozwiąże nam tę jakże nierówną wieloletnią wizową walkę!

Z ciekawości pytam naszego poprzedniego prawnika, który pomógł nam stoczyć ostatni bój o wizę E-2, czy jego zdaniem mam szanse na zieloną kartę tą drogą. Odpowiada, że absolutnie nie, że to dla naprawdę wybitnych. Hmm.. Ciekawe co by było, gdyby był jedyną osobą, którą bym zapytała? Gdybym nie miała tamtego drugiego polecenia? No cóż, na szczęście jesteśmy mądrzejsi o 5 lat doświadczenia i jednak brniemy dalej.

Przygotowania do aplikacji z Joshuą – prawnikiem z Miami – trwają ok 4 miesiące. Jest to intensywny czas zbierania dowodów, dokumentów, listów polecających, szperanie w archiwach. Składamy aplikację EB-1 w maju 2017 roku. Aha! Nie zaskoczę tym razem, że w loterii wizowej po raz kolejny pudło.

Po 2 tygodniach dzwoni Joshua i mówi: APPROVED! Połakałam się mu w słuchawkę. Ryczałam cały dzień. On się cieszy tak jak my. CO ZA ULGA!

Gdy już emocje lekko opadły, zaprosiłam Joshuę do Valley Talks. Rozmawiamy o wszystkich rozsądnych opcjach wizowych dla przedsiębiorców. Jakże niebywałą radość sprawia mi ta rozmowa i jej okoliczności!

Najtrudniejsze za nami, aleeeeeee nie tak szybko…. okazuje się, że właśnie prezydent zmienił procedury. Zamiast bezstresowej i typowo formalnej operacji przyznania nowego statusu imigracyjnego i wysłania zielonej karty w ciągu kolejnych 3-6 miesięcy (tzw. Adjustment of Status), czeka mnie jeszcze rozmowa w urzędzie imigracyjnym w San Francisco i niejako obrona tego wniosku – wykazanie się kontynuowaniem działalności, która jest opisana we wniosku. Oczywiście kolejki się wydłużają, bo to nowy przepis. Czekam na swoją kolej, ale ani widu ani słychu o dacie rozmowy. W międzyczasie składamy wnioski o 'travel parole’, czyli pozwolenie – ekhm przepraszam… – przepustkę na podróżowanie. Kuby startup zostaje kupiony przez firmę z Izraela i musi wylecieć za granicę. Na tych samych dokumentach przylatujemy do Polski w lutym 2018. W czasie powrotu do USA oficerowie na granicy oglądają naszą tymczasową przepustkę kilka razy z każdej strony. Wzięto nas na dodatkową kontrolę, która choć stresująca, na szczęście przeszła bez echa.

Dopiero w czerwcu 2018 dostajemy list z datą rozmowy w urzędzie imigracyjnym wyznaczoną na lipiec 2018. Znów wkracza stres, bo jednak trzeba umiejętnie i konkretnie odpowiedzieć na pytania o aktualne, nowe osiągnięcia. Przygotowana, z segregatorem nowych dowodów, pojawiam się z Kubą na rozmowie. Na szczęście idzie gładko. Kilka pytań, kilka kopii nowych dokumentów urzędnik zachowuje sobie. Mówi, że jest ok, ale że formalne potwierdzenie dostanę w ciągu 2 dni, a karty przyjdą do ok. dwóch tygodni.

I JEST!!! Zgoda w systemie, a karty przychodzą kurierem ok tydzień później. O ten właśnie moment walczyliśmy bite 6 lat. Dziwne to uczucie. Czy to na pewno nie sen? Czy to już??? O LOSIE….

Jest ogromna radość, ale i też gigantyczne zmęczenie. Nie wiem, czy dałabym radę kolejny rok. Siadamy na kanapie, staramy się podsumować tę jakże wyboistą drogę, lecz wszystko już się zlewa się w całość. Te lata obfitowały nie tylko w tematy wizowe, ale i biznesowe, które zresztą były wizami podyktowane, stawania na nogi i w ogóle.

Uff.

W ramach świętowania wybraliśmy się do Nowego Jorku, stamtąd jako dumni posiadacze zielonych kart polecieliśmy na zaproszenie jednego ze startupów do Południowej Afryki. Po powrocie wybraliśmy się nad Tahoe, a dalej na tygodniowy road trip po Kalifornii. Wróciliśmy. Cieszymy się. I nie wierzymy wciąż, że to z początku niewinne, produkowane głównie nocami talk showętko, przyniesie nam coś tak dużego jak stały pobyt w USA.

I niech mi RAZ jeszcze ktoś powie, że „SIĘ NIE DA”.

…..

Życie potrafi zaskoczyć. Nie rezygnuj z marzeń! Walcz o nie i rób wszystko to, co podpowiada Ci serce i intuicja. Pewnego dnia zobaczysz, że warto!!!

…..

Mam nowość! Zaczynamy z Kubą podcast JaiOn.pl. Za chwilę ogłosimy to na głównej stronie bloga, ale już teraz możesz posłuchać pierwszego odcinka o wizach! Jest już w Google Music i na iTunes/Apple Podcast. Zapraszam! I daj znać co myślisz.

Subskrybuj tu:

Listen on Apple PodcastListen on Google Play MusicListen on Stitcher
Update:
Jest już drugi odcinek podcastu, w którym komentujemy całe nasze zamieszanie wizowe! Jeśli więc oprócz tego wpisu chciał(a)byś dowiedzieć się jeszcze więcej o tym, co się działo i jak się czuliśmy, zapraszam tu!


Jeśli interesują Cię amerykańskie niuanse i planujesz pierwszą podróż do USA lub nawet przeprowadzkę, zapraszm Cię do pobrania mojego e-booka Tajniki Ameryki, w którym znajdziesz zbiór złotych porad o tym, jak stawiać pierwsze kroki w USA!

Jeśli jeszcze tego nie zrobiłeś/łaś to dołącz także do naszej super aktywnej i prężnej grupy Tajniki Ameryki na Facebooku!

A jeśli masz indywidualne pytania na temat wiz lub potrzebujesz polecenia prawnika, zgłoś się na jedną z naszych konsultacji.