Wczoraj w Los Angeles odbył się pierwszy koncert promujący najnowszą płytę Dave’a Gahana i Soulsavers — Angels & Ghosts. Bilety na ten koncert rozchodziły się w oka mgnieniu! Mój monsz i brat razem czatowali na nasze bilety od momentu udostępnienia i tylko raz udało się złapać „jakieś” do koszyka. Dobre i te „jakieś”!

Wczorajszy koncert był pretekstem do dłuższego wypadu na południe Kalifornii, który sobie ufundowaliśmy już w weekend. Wyjazd dokumentowałam na Snapchat’cie (profil: sylwiagorajek)

O reszcie wyjazdu wkrótce na blogu, dziś skupiam się na koncercie, z którego wrażenia wciąż jeszcze świeże!

Po pierwsze — miejsce! Ace Hotel z zewnątrz nie przykuwa uwagi, ale w środku to istne arcydzieło. Wnętrze w gotyckim stylu powala od samego wejścia, a co dopiero dokładając do tego koncert w klimacie duchów i aniołów :)

dave-gahan-soulsavers-7

Widownia — mocno depeszowa! Już w restauracji hotelowej na dachu widać było zatrzęsienie zagorzałych depeszowców. Na widowni także dali czadu. Oczywiście odkąd Dave pojawił się na scenie to wszyscy wstali i tak zostało już do samego końca. Bywały wyjątki, które siedziały (łącznie z Martinem Gore — przynajmniej przez chwilę, co widziałam gdzieś na zdjęciu?), ale naprawdę nieliczne.

dave-gahan-soulsavers-7-2

Dave Gahan — niezawodnie, w rewelacyjnej formie! Hasał po scenie jak nastolatek, w typowym dla siebie stylu. Gesty, ruchy, dokładnie te charakterystyczne dla jego występów z Depeche Mode. Co prawda czasem lekko przypominał dziadziunia, gdy w lekkim skłonie przytupywał do rytmu muzyki. Ale to raczej nic groźnego dla jego kondycji.

dave-gahan-soulsavers-7-3

Tutaj wygląda jak nastolatek!
dave-gahan-soulsavers-7-4

dave-gahan-soulsavers-7-5

dave-gahan-soulsavers-7-6

Szkoda za to, że zespół Soulsavers mocno odstawał od frontmana. Wszyscy obok niego wyglądali jak figury woskowe pobrzękujące na instrumentach. Wyglądało to raczej jak koncert solowy Dave’a, podczas gdy reszta w cieniu dogrywała muzykę. W ogóle nie rzucali się w oczy, nie pokazywali żadnych emocji. A szkoda. Gdy oczekuje się pewnej (dużej!) kolaboracji, to taki efekt wygląda mocno śmiesznie. No ale i tak wiadomo, że wszyscy przyszli dla Gahana, więc cała widownia została pięknie uraczona.

Muzycznie, jeśli chodzi o kawałki z Soulsavers na żywo, działały trochę jak kołysanka. Lubię je, ale na żywo mają się nijak do wrażeń wywoływanych na koncertach Depeche Mode. Za to sam Gahan, jak wyżej wspomniałam, na szóstkę postarał się o przytomność i uwagę publiczności.

Jak miło, że podobnie jak na swojej solo trasie, Dave przygotował niespodzianki, czyli kawałki Depeche Mode — Condemnation i Walking in My Shoes! Tuż przed nimi usłyszeliśmy także 2 utwory z jego solowych płyt — Kingdom i Dirty Sticky Floors. Cały pakiet zaserwowano na bis, tak więc nawet niespecjalni fani współpracy Dave’a i Soulsavers wyszli z koncertu na ugiętych kolanach…

Co ciekawe, stać Dave’a na wykonanie Depeszów na żywo podczas koncertu niedepeszowego, a podobnego gestu nie możemy się ciągle doczekać od Martina Gore podczas jego DJ Set-u. Swoją drogą, zastanawiam się jak to wygląda formalnie, że Dave może grać kawałki Depeche Mode na swoich koncertach? Czy Martin dostaje z dochodu z biletów jakąś część? Swoją drogą miło, że Martin z żoną pojawili się na koncercie. Na pewno dla niego była to też frajda i ciekawostka. Nieźle musieli się czuć Ci, co koncert oglądali z miejsc obok Gore’a. Ja bym chyba dostała rozdwojenia jaźni!

Jeszcze organizacyjnie! Wciąż uczę się, jaka kultura i zasady panują na amerykańskich koncertach. Jedną z takich, która jako pierwsza po „szlajaniu” się po europejskich koncertach rzuca się w oczy, to numerowane siedzenia od samego frontu. Żeby legalnie stać w 1 rzędzie, to trzeba nie tylko mieć kasę, bo zwykle cena tych biletów jest kilkukrotnie większa od pozostałych, ale też szczęście albo znajomości, żeby te bilety w ogóle dostać! Tym razem było tanio, bo w LA sekcja od frontu kosztowała $59.00 netto, ale nie było mowy o kupieniu tych biletów normalną drogą.

W każdym razie, specjalnie użyłam słowa „legalnie”, bo na takich koncertach jak DM czy Dave Gahan, widownia nie umie ustać (a co dopiero usiedzieć) w miejscu. Zaraz na samym początku część ludzi z pierwszych rzędów podchodzi jeszcze bliżej, stając w korytarzach lub po bokach. Tym samym, Ci sprytniejsi z tyłu, wskakują na ich miejsce albo też przemykają do samego przodu. W dodatku — na tym nielegalnym przedzie, jest jeszcze kupa miejsca! My zrobiliśmy oczywiście dokładnie to samo. Cały koncert widzieliśmy z 5 rzędu, a ja czmychnęłam pod samą scenę na 2 kawałki na bis. Spokojnie mogłam Dave’a łapać za nogawki. Ochrona raz na jakiś czas podejmowała próby rozgonienia niesfornego towarzystwa, ale chyba tylko dla formalności, bo i tak wszyscy słuchali się ich na chwilę po czym zaraz znów robili swoje.

Najlepsi to są Ci, którzy jakimś cudem dostali te miejsca w pierwszych rzędach i wychodzą z nich na sam przód na pół koncertu, po czym wracają obrażeni, że ktoś stoi na ich miejscu. No rzeczywiście dziwna sprawa… Ale i tak hitem była dziewczyna, która miała miejsce z brzegu jednego z rzędów i czepiała się mnie, gdy stałam obok niej. Nie zasłaniałam jej nic, w ogóle nie byłam w jej polu widzenia. Ale i tak trzeba się o coś awanturować. Amerykanie to lubią, szczególnie jeszcze, gdy chodzi o jakieś zasady. Co prawda na ulicy są generalnie uśmiechnięci i przemili, ale awanturowanie się z byle powodu to ich drugie „ja”. Nie przejęłam się nią specjalnie i tak jak inni pokiwałam się chwilę w przejściu. Tym samym zauważyłam, że jeszcze 2 lata temu inaczej odbierałabym takie pretensje od Amerykanów. Teraz dobrze wiem, że ich reakcje zawsze trzeba podzielić na pół — czy to przy wyznawaniu zachwytu nad każdym Twoim krokiem, słowem, centymetrem ciała, czy to gdy wpadają w furię, bo ich zdaniem wciąłeś się w kolejkę na poczcie (tak, bywa tak również i w Ameryce!).

W każdym razie — Dave pierwsza klasa, koncert bardzo przyjemny, akustyka chyba najlepsza w moim koncertowym życiu, a bonusiki na bis to miód na moje serce! Kuby serce także, bo cały dzień powtarzał i liczył na to, że zagrają Depeszów. Nie wierzyłam mu. I kurczaki, jak zwykle, miał rację.

PS. Koncert był streamowany przez Yahoo, pod tym linkiem powinno pojawić się nagranie, choć u nas wyświetlają się tylko 24 sekundy. Może za chwilę to poprawią.

Podobne Posty