It’ll be clean and all that jazz

blog_o_ameryce Po paru dniach pobytu w USA Chyba doczekaliśmy się dnia, gdy nasz organizm w końcu zaczął funkcjonować. Pobudkę o 5:30 można by nazwać sukcesem, a względna przytomność aż do 23:00 zdecydowanie oznacza powrót do żywych. Hitem wieczoru była piesza wycieczka do „studia” polecanego przez „znajomego”, które podobno miało być miejscem do wynajmów pod produkcje filmowe i foto. Po drodze mijaliśmy domek z całkiem oryginalnym kolorem elewacji – idealnie komponował się z kontrastującymi różowymi chmurami zabarwionymi zachodzącym słońcem. :) blog_o_ameryce Za to samo studio okazało się typowym amerykańskim rozgardiaszem, ze specyficznym zapachem, który znam tylko stąd :) Drzwi otworzył właściciel – Mike Gold – szalony audiofeel noszący mikro okularki na czubku nosa. Miejsce to dosyć wysoki kawałek garażu, w którym, jak to wielu amerykanów, Mike trzyma dosłownie wszystko. Od gracianych instrumentów (stare gitary, keyboardy, fragmenty perkusji) po zużyte pary butów leżące na ziemi, stosy płóciennych obrazków i kilka kubełków sera topionego przykrytych surowymi ziemniakami. Poza tym wiele rozmaitych dodatków, które nie sposób spamiętać. Ale to

wszystko nie przeszkadzało Mike’owi w tym, by nas wesoło ugościć na wiekowych już obrotowych skórzanych fotelach i po krótkim wstępie całą swoją energią opowiadać o muzyce, którą kocha i którą się pasjonuje. Tak właśnie wtedy dowiedziałam się o postaci Chris’a Thile – amerykańskiego mandalonisty, który rzeczywiście imponuje swoim mistrzostwem w improwizowaniu(!) w grze na mandolinie (również w duecie, kwartecie, itd). Krótko po naszym przybyciu Mike zaczął nam prezentować twórczość Chris’a znacząco kiwając głową do niemalże każdego taktu zabrzmiałej muzyki. Może nie byłoby w tym wszystkim nic szczególnego gdyby nie fakt, że Mike spotkał nas jako obcych ludzi, a potraktował jak dobrych znajomych. Gdy tylko w paru słowach załatwiliśmy co trzeba zaczął z wielkim entuzjazmem dzielić się z nami swoimi pasjami i nie liczyło się to, czy się jeszcze spotkamy. A przy tym wszystkim – Mike nie jest szaleńcem ani wyjątkiem. Choć ewentualnie można by mieć różne zdanie na temat poziomu samego wariactwa, to zdecydowanie jest to często spotykana sytuacja podczas luźnego pół-biznesowego spotkania gdzieś pod koniec dnia pracy. Poczęstunek ciastkiem, totalne nieskrępowanie na temat panującego bałaganu (pomijamy oficjalne przeprosiny na wejściu), rozmowa o biznesach i biznesikach, szybka zmiana tematu na hobby i… zaraz zaraz, ale kiedy minęła godzina? Za to, co najważniejsze, na wzmiankę o ewentualnym wynajęciu jego muzycznej mekki do niedużych produkcji audio lub video otrzymaliśmy niechcący rzuconą raczej mało prawdopodobną ale jakże uroczą obietnicę „It’ll be clean and all that jazz” ;-)

Jedna odpowiedź

  1. Monika Loryńska

    Miałam podobnie w Stanach. Poznałam tam starsze małżeństwo, które nie tylko zaprosiło mnie do siebie na obiad po zaledwie jednym dniu znajomości, ale również na imprezę do swoich znajomych, gdzie wszyscy potraktowali mnie jak członka rodziny. Masakra :) Tam tak po prostu jest, ludzie są mega otwarci!

    Odpowiedz

Zostaw odpowiedź

Twój e-mail nie zostanie opublikowany

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.