– Co robisz? Może pojedziemy gdzieś? – pyta Kuba w drodze do domu we wtorek, ok godz. 16:00
– Aaaa, właśnie pracuję przed komputerem bez przerwy od rana i zrobiło mi się niedobrze. Chętnie gdzieś wyruszę!
To „gdzieś” to okazało się być północno-zachodnim wybrzeżem San Francisco, miejscem o nazwie Lands End, gdzie z jednej strony o zachodzie słońca pojawia się przepiękny żółto-pomarańczowy horyzont nad oceanem, a z drugiej strony most Golden Gate przecudnie odbija te niebywałe, ciepłe barwy.
Można by tam spędzić wiele godzin, a nawet dni. To taki własny koniec świata, miejsce, gdzie nic nie może wydawać się obojętne. Wszystko musi być jakieś, szczególnie soczyste, piękne. Nie sposób tam po prostu udać się spacer. Bo jak można zwyczajnie spacerować w miejscu, gdzie do okoła ocean a nad nim z jednej strony cudowne, zachodzące słońce, a z drugiej strony wielki, sławny na cały świat most?
Wypada przystanąć, pomyśleć, spojrzeć, docenić. Zastanowić się nad tym, że kiedyś żyli tu Indianie z plemienia Yelamu i traktowali tą część ziemi jako własne schronienie przed bezlitosnym oceanem.
Po drodze spotkaliśmy Parę ślubną, która jak się okazało, znalazła moje video na Instagramie z ich udziałem! :)
Z pewnością nie raz jeszcze tam wrócimy. A jutro kolejna wyprawa!
Więcej krótkich video na http://instagram.com/jaionpl. Zapraszam!
Zostaw odpowiedź