Dlaczego Amerykanie uwielbiają polegać na opiniach?

amerykanskie_opinie_blogTo ciekawe, jak bardzo Ameryka opiera się na opiniach i rekomendacji. Amerykanie uwielbiają podejmować decyzje na ich podstawie. Jeśli sprzedajesz coś a nie ma żadnej oceny na temat tego jakości, to znaczy, że to nie istnieje. Dla nas początkowo szokiem był wszechobecny wymóg przedstawiania rekomendacji. Wspominałam o tym trochę w postach na temat szukania mieszkań do wynajmu (tu, tu i tu). „Reviews” to słowo tutaj tak powszechne jak burger czy frytki. Wszędzie trzeba przedstawiać opinie lub dane kontaktowe do osób, które mogłyby je wydać. Rekomendacje są wymagane w aplikacji do nowej pracy, do wynajmu mieszkania, a nawet do otrzymania niektórych wiz!

Wydawałoby się, że przecież nie ma to żadnego sensu, bo jeśli nie mam lub nie chcę do nikogo podać kontaktów, to podam numer tel. do brata/siostry/kolegi, a w przypadku pisemnych rekomendacji napisać i podpisać pismo może ktokolwiek. To prawda, ale po 1. Amerykanie są tak bardzo przyzwyczajeni do kwestii rekomendacji, że nie zastanawiają się nad tym, by kombinować i tego nie robią. Po 2. ich kultura i język reprezentują z automatu o kilka stopni bardziej pozytywne podejście, więc wiadomo, że jeśli ktoś nie ma na sumieniu jakiejś dużej afery czy zbrodni, to opinia na ich temat zabrzmi tak jakby u nas ktoś dostał co najmniej nagrodę Nobla.

W amerykańskich korporacjach często obowiązuje konieczność wydawani opinii o współpracownikach. Raz na pół roku albo kwartał wszyscy mają za zadanie wysłać maila do managementu o tym, co myślą o jakości pracy osoby x, y, z. Aż ciarki przechodzą na myśl, gdyby ten zwyczaj wszedł w Polsce, prawda? Zdarza się, że niektóre oddziały amerykańskich firm to przeprowadzają, ale chyba jest to wciąż bardzo rzadko spotykane.

Tak naprawdę warto rozróżnić 3 rodzaje opinii – na temat (bezosobowych) produktów i firm, na temat jakości indywidualnych usług (kosmetyczka, fryzjer, niania) oraz na temat własnej osoby (przy szukaniu pracy, wynajmie mieszkania). W pierwszym wypadku Amerykanie bywają dosyć krytyczni i nie przebierają w słowach. W drugim bywa różnie i dużo zależy od tego, czy mają emocjonalną więź z usługodawcą. W trzecim z kolei prawdą jest, że mają generalnie tendencję do wyolbrzymiana pozytywnych cech i nadmiernego zachwytu. Zatem jeśli jakaś opinia zabrzmiałaby „poprawnie” i nie wyrażałaby emocji oznaczałoby to, że coś jest nie tak.

Wracając do pierwszej kategorii, czyli do opinii na temat produktów i firm – oczywiście działa tutaj ogromny biznes, który je tworzy i sprzedaje.

Potęgami, które bazują na opiniach w USA jest Amazon i Yelp. Na Amazonie sprzedaje się, publikuje i czyta opinie o produktach, a Yelp.com służy do wydawania i znajdowania opinii o firmach/usługach.

Yelp to w Ameryce wyrocznia dla lokalnych sklepów i usług (btw. główna siedziba jest w San Francisco). Zanim kobieta uda się do kosmetyczki, najpierw szuka opinii tam. Będąc gdzieś w trasie i spontanicznie decydując się na odwiedzenie nowego pubu czy restauracji, najpierw zagląda się do aplikacji w telefonie a potem decyduje w którą stronę jechać. Yelp to tutaj szaleństwo! Co więcej, lokalna firma musi tam założyć konto jeśli chce istnieć w google, bo konkurencja, która tam jest ma dużo większe szanse z punktu widzenia SEO. A jak się założy konto, to czeka się z nadzieją na dobre opinie od klientów. Jeśli klienci są niezadowoleni i dają negatywne lub neutralne opinie, to jest problem, bo konta nie można już skasować :) Yelp na pewno potrafi zaszkodzić wielu biznesom, ale i wiele z nich oczywiście nakręca. Trzeba jednak wiedzieć, że na Yelpie jest też dużo sztucznych opinii. Świadomość tego przerażała mnie, gdy na początku naszej drogi szukaliśmy prawnika imigracyjnego. Nie mieliśmy żadnych poleceń, więc pozostało nam szukać w internecie i cóż – na Yelp. Zgłaszałam się do tych mających dużo świetnych i niby bardzo osobistych opinii, ale po 1-2 miesiącach okazywało się, że pieniądze i czas zostały wyrzucone w błoto, a kompetencji u prawników nie było żadnej. Chyba że w kwestii robienia świetnego wrażenia.

Przy okazji przypomina mi się pewna kwestia. Na forach czytałam kiedyś, że wg. polskiego prawa jeśli wyda się publicznie negatywną opinię na temat jakieś firmy czy marki, którą trudno będzie zmierzyć czy udowodnić, to mogą one zaskarżyć jej autora i podać do sądu o zniesławienie. Czy ktoś wie, czy to jest prawda i jak to działa? W Ameryce na pewno ludzie mniej boją się publikować negatywne opinie i podejrzewam, że dużą rolę w tym odgrywa nie tylko różnica kulturowa, ale i różnica w prawie.

4 komentarze

  1. Kamila

    I co jeszcze u nas ciekawe- za naruszenie dóbr osobistych może być zasądzone zadośćuczynienie. To jest odszkodowanie za krzywdę. Zwykły człowiek sobie nieraz myśli – zostałem oszukany np przez nieuczciwego kontrahenta, straciłem tysiąc złotych ale i tez dużo nerwów, wiec chce ten tysiąc zwrotu plus drugie tyle za krzywdę, bo sie człowiek nadenerwowal, ale to nie Ameryka – nie ma tak co do zasady, jest jednak min. przy naruszeniu dóbr osobistych z racji tego ze są to dobra niematerialne. Przy ich naruszeniu, ten którego dobro naruszono może nie stracić kasy, ale dobre imię. Mam wrażenie ze w USA takie zadośćuczynienie jest instytucja zdecydowanie powszechniejsza, ale tematu nie zglebialam. Mimo ze w Polsce jest instytucja ochrony dóbr osobistych to i tak na forach hulaja ” hejterzy”, bo jest anonimowość, co oznacza potencjalnie bezkarność.

    Odpowiedz
  2. Kamila

    U nas jest to kwestia ochrony dóbr osobistych, to są dobra niematerialne, ale ich naruszenie np. Renomy firmy może powodować co do zasady skutki materialne dla naruszającego. Dobra osobiste dotyczą tak firm, jak i osób fizycznych. Tyle tylko ze taka szkodę trzeba udowodnić.Tego typu procesy nie są u nas powszechne, zdecydowanie więcej procesów o naruszenie dóbr osobistych toczy sie z powództw osób fizycznych np polityków, celebrytów przeciwko gazetom czy innym politykom:)

    Odpowiedz
  3. ASz

    Nie znam odpowiedzi na pytanie, natomiast zadam kolejne, bo sprawa od dawna mnie fascynuje/zastanawia. Mianowicie: skąd to ich nieustanne (w filmach/serialach) grożenie/ostrzeganie „…or I’ll sue you”?! Z szacunku do siebie, z podtrzymywania dobrego wizerunku, z własnego (wysokiego) mniemania o sobie? Z yelpem związane właśnie? To by miało sens. Jeśli – jako firma – istniejesz dzięki rekomendacjom, musisz dbać o publicity/image, nie możesz sobie pozwolić na fuck up, więc grozisz/ostrzegasz, mając nadzieję, że to powstrzyma. Ale czy tylko dlatego?
    Będę zobowiązana, jeśli znasz odpowiedź i wyjaśnisz.
    Pozdro!

    Odpowiedz
    • JaiOn.pl

      Wiesz, na pewno powszechność grożenia „or I’ll sue you” wynika z tego co opisałaś, ale oprócz tego Amerykanie mają realne poczucie, że jeśli złożą wniosek do sądu, to coś z tego będzie. Tutaj sądy działają o wiele szybciej i konkretniej. Cały czas ktoś komuś nie tylko grozi, ale i rzeczywiście podaje do sądu. Nie uważa się sądu za fikcyjny organ, który niewiadomo kiedy zajmie się sprawą. Stąd takie reakcje.

      Odpowiedz

Zostaw odpowiedź

Twój e-mail nie zostanie opublikowany

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.