Na początku stycznia trafiła nam się świetna okazja na kupienie Jeepa. Ponieważ były to początki takiej naszej „poważnej” Ameryki to nie wypadało kupować nic innej marki :) Grand Cherokee, 1998. Akurat ten udostępnił nam znajomy po bardzo rozsądnej cenie – $2800. Ok. No więc nadszedł czas na przenosiny do opisywanego wcześniej Montereysa (tak zwykliśmy go przezywać).

Caroline i Dylan byli w pracy w dniu naszej przeprowadzki. „Jak przyjedziecie, to drzwi będą otwarte a Wasze klucze będą leżały na łóżku” – przeczytałam w mailu ;-) Ot amerykańska beztroskość, która oczywiście nie wszędzie ma miejsce ale w Kalifornii chyba szczególnie. Przyjechaliśmy. Wchodzimy po drewnianych, nieco spróchniałych schodkach. Przypomina nam się pobyt i klimat naszego domku letniskowego nad Wigrami. W środku – no właśnie… Kwestia amerykańskich mieszkań, ich wyposażeń oraz tego, jak amerykanie dbają o swoje wnętrze to bardzo szerooooki i wielowątkowy temat, do omówienia później.

Akurat dom Caroline i Dylana bardzo odstawał od amerykańskich standardów. Zamiast zużytych wykładzin w pokojach podłoga była wyłożona drewnem. Łazienka nie straszyła napuchniętymi, pseudo-białymi szafkami i winylową podłogą tylko była cała w ciemnobrązowym drewnie i kamieniu. Tak samo piękne były meble w kuchni i salonie. W korytarzu i sypialni mieliśmy do dyspozycji stoły zrobione z szerokich uciętych pni drzew. Za to jak się okazało dbanie o te luksusy to już inna sprawa :) Szybko się zorientowaliśmy, że po domu chodzi się w butach, bo w końcu szkoda się przesadnie męczyć i je zdejmować lub nakładać za każdym razem wychodząc na zewnątrz. Co za tym idzie – ilość piasku na podłogach wydawała się miejscami większa niż na zewnątrz. Czyli pierwsze co – odkurzanie! Hmmm, ale gdzie jest odkurzacz? Pytałam Caroline czy ich dom jest wyposażony w ten rarytas i dostałam odpowiedź, że taaaak, nawet dwa! O, są. Jeden hmm… budowlany, w garażu. Drugi wielki, wysoki, ciężki, zapuszczony w kanciapie. Jednak podziękuję :) Zostaje mi zmiotka. Sprzątamy i się urządzamy. Za chwilę przyjeżdża Dylan.

O LOSIE. Ukazuje nam się wielki, skórzany kapelusz, broda, wąsy, koszula w kratę, skórzana kamizelka i buty z ćwiekami.. Po chwili odzywa się do nas wesoły acz kowbojski akcent niczym prosto z westernów. Nie do końca rozumiemy co do nas mówi, tylko patrzymy i w myślach przecieramy oczy. Gdzie my jesteśmy?? Wkrótce zaskakuje nas swoim wiekiem – 35 lat, niewiele więcej od nas, a przez brodę, wąsy i długie włosy wyglądał na 50. Hm, to niezła różnica, ale generalnie Dylan szybko okazał się bardzo miłym i życzliwym mężczyzną i gospodarzem.

Nadchodzi pierwszy wieczór w Monterey. Wszystko to dla nas nowość, miejsce, klimat, zapach powietrza, styl życia, sklepy, ta świadomość krańca kontynentu… Czuliśmy się trochę samotnie ale na szczęście razem. Do sypialni kupiliśmy kilka nowych rzeczy w IKEI by poczuć się swojsko (IKEA tutaj jest dokładnie taka sama jak u nas), ale jednak szybko pojawiła się myśl i tęsknota za swoim własnym, ciepłym i wytęsknionym łóżkiem w Warszawie. Czy my aby dobrze robimy i cały czas tego chcemy? Często ogarniały mnie tego typu wątpliwości, ale… gasiłam lampkę i próbowałam zasnąć.

Więcej postów na temat Monterey:

– Oceanu Czar
– Miasto na górce
-Monterey po drugiej stronie lustra
– Kilka Słów Wstępu

Podobne Posty

Zostaw odpowiedź

Twój e-mail nie zostanie opublikowany

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.