Wspominałam już, że w ciągu ostatnich 3 lat zmienialiśmy miejsce zamieszkania 6 razy. To jest nasz siódmy :) Niekoniecznie wszystkie miejsca zaliczałabym do typowej przeprowadzki, ale za każdym razem wiązało się to z przewożeniem mniejszej lub większej ilości rzeczy. W końcu gdy na dobre przenosi się wszystkie swoje rzeczy łącznie z meblami to pojawia się pytanie, czy robić to samemu, czy z rodziną/sąsiadem, a może zatrudnić ekipę?
Ekipę zatrudniliśmy raz w Warszawie za 300zł i uważam, że to były jedne z najlepiej wydanych pieniędzy. W końcu miałam mnóstwo siły na owocne rozpakowywanie się i układanie wszystkiego. Zamiast połowy lub całego dnia potrwało to 2 godziny. Inna sprawa, że w naszym nowym mieszkaniu na Mokotowie pomieszkaliśmy jakieś max pół roku, bo zdecydowaliśmy się na wyjazd do USA.
W USA dotychczas nie mieliśmy zbyt wiele rzeczy, więc przenosiliśmy się z miejsca na miejsce za pomocą naszego SUV-a. Ale jak to w ludzkiej naturze bywa, z miesiąca na miesiąc przybywało to i owo. Poza naszą kanapą w kształcie ust, którą przenieśliśmy do studia, była cała masa przedmiotów, sprzętu, trochę mebli no i typowy amerykański materac w rozmiarze queen.
Mieliśmy w planie wynająć ekipę znając nieocenione zalety takiej inwestycji. Dostałam polecenie na 2 osoby, które przeprowadzają w cenie $75/h. Myślałam, że to super dobra kwota, bo wiele ogłoszeń podaje ceny min. $100/h z dojazdem. My przewidywaliśmy magiczne 2 godziny na takie przedsięwzięcie, łącznie z pól godzinnym przejazdem.
Przy okazji – TAK, znaleźliśmy nowe mieszkanie! A mianowicie duplex czyli dom „bliźniak” połączony z drugim garażami, więc tak właściwie to żadnych ścian nie dzielimy z nikim. A ściany tutaj są tak jak pisałam już nie raz – z karton-gipsu lub innych kartonopodobnych materiałów. O samym nowym domu i miejscu będzie wkrótce :) A o tym, jak koszmarnie szukało się mieszkań, pisałam tutaj, tutaj i tutaj.
No więc próbowałam zamówić tą ekipę od przeprowadzki na niecały tydzień przed, ale z cudem graniczyło, by się z nimi skontaktować, doczekać się umówionego oddzwonienia lub finalnej decyzji. W końcu dostałam numer do innych ludzi, a tam to samo, Pan przez 2 dni nie mógł się zdecydować czy mu się uda. Czyli nie mają ochoty na dodatkowe zlecenia? W końcu jak dogadaliśmy godzinę, to Pan wyznał, że do $75/h dojdzie $60 za dojazd z San Jose do San Bruno. To prawda, że to spora odległość, ale czemu nie powiedział tego wcześniej, gdy 4 razy rozmawialiśmy o odległościach?!
Po ciężkich próbach komunikacji uznaliśmy, że darujemy sobie ekipę i wynajmujemy U-Haul – samochód dostawczy, który wynajmuje się na dni. Jest to super opcja, gdy jest się gotowym na pakowanie i rozpakowanie samemu, tylko brakuje odpowiedniego samochodu. U-Haul kosztował nas $130 z podatkiem i ubezpieczeniem. Był to pewny koszt, którego wiedzieliśmy, że nikt nam nagle nie zwiększy, bo trafi na korek na autostradzie albo schody będą za strome.
U-Haula zamówiłam dzień wcześniej. Można to zrobić przez internet lub telefon (1-800-468-4285). Najbliżej nas był punkt w miejscowości nad samym oceanem o wdzięcznej nazwie Pacifica. Pojechaliśmy tam w poniedziałek rano, a naszym oczom ukazało się co? Niewielka buda, kojarząca się ze starymi polskimi małymi zakładami usługowymi. Bez oznakowania i śladu życia. W tle stały ze dwa samochody U-Haul więc wiedzieliśmy, że to dobry adres, ale gdzie tu podejść?
Otwierają się drzwi od budy, wynurza się Pan o meksykańskim kolorze skóry i krzyczy: U-Haul??? To tutaj!!!
Okazało się, że jego czwarta żona jest Polką :) To najlepsza żona! – krzyczał. Opowiadał jeszcze 15 minut o swojej teściowej, która tak cudownie gotuje, że namawiał ją, by została nielegalnie i zamieszkała z nimi. Dobre ;)
Co ciekawe, ta cała buda znajduje się właściwie 100-200m od brzegu oceanu. Imponujący to był widok. Niestety nie zrobiłam wielu zdjęć ze względu na ponaglający czas i skupienie się nad wszystkim, ale tutaj jest kilka zrobionych na szybko z telefonu. Przy okazji można podziwiać wszechobecne zaawansowane rozwiązania przeprowadzania sieci kablowych na ulicach.
Oczywiście „minusem” U-Haula jest konieczność noszenia rzeczy samemu i akurat pech chciał, że prawie cały dzień lało okrutnie. Mieliśmy tylko kilka metrów do samochodu, a rzeczy i kartony mokły błyskawicznie. Na nic nie zdawało się czekanie, bo jak poczekaliśmy, to zaczął padać grad :D Nie pamiętam, czy widziałam kiedykolwiek wcześniej grad w Kalifornii. W dodatku rzeczy znosiliśmy z 1 piętra po schodach, a schody miały może metr szerokości. Hitem był materac. Myślałam, że się popłaczę.
Po paru godzinach mozolnego wysiłku nastał koniec pakowania. Oddaliśmy mieszkanie, wyruszyliśmy w stronę Redwood City. Wtedy przestało padać. Zrobiła się cudna pogoda, a po prawej stronie od autostrady na wzgórzach rozkładały się śliczne obłoki chmur. Podziwiałam je z okna naszego samochodu jadąc za Kubą, gdy on wrzucił prawy kierunkowskaz i zaczął zwalniać. Hmm, czemu on staje, może mu się coś na pace poprzewracało? Za chwilę dotarło do mnie oczywiste – zatrzymuje się, by pewnie zrobić zdjęcia chmurom! Na to nigdy nie ma złego momentu, nawet w trakcie przeprowadzki. Ok, stajemy, ja pstrykam kilka zdjęć, a Kuba ustawia się z time-lapsem. Podchodzi Pani nas zagaduje na temat pięknych widoków. A jak tylko Kuba przeleciał się dronem i ustawił time-lapse to co? Zaczęło padać. Pani odjeżdża i zostawia nam parasolkę licząc na to, że Kuba zrobi piękny materiał. Niestety rozpadało się zbyt mocno. Kuba czekał chwilę ale nic się nie zmieniało. Wróciliśmy do samochodów z kilkoma zdjęciami. I parasolką gratis.
Gdy dojechaliśmy do nowego domu, padało nadal, ale przeniesienie rzeczy było już dużo łatwiejsze.
Zostaw odpowiedź